Kto ma rację?

lut 26, 2023

Decyzja prezydenta w sprawie ustawy o Sądzie Najwyższym jest zaskoczeniem. Andrzej Duda zdecydował się skierować ją do Trybunału Konstytucyjnego w trybie prewencyjnym, co oznacza, że nie wejdzie ona w życie, dopóki sędziowie nie wydadzą pozytywnego orzeczenia. Większość komentatorów spodziewała się wniosku do TK poprzedzonego podpisem głowy państwa.

Decyzja prezydenta mocno komplikuje sytuację obozu rządzącego w sprawie, która może rozstrzygnąć o wyniku jesiennych wyborów. Zamknięcie kwestii unijnych pieniędzy, tak ważne w kontekście oczekiwań wyborców, znów się oddaliło. Z perspektywy czasu wydaje się, że głowa państwa pozostała wierna swojej pierwszej refleksji na temat tego, co w Brukseli wynegocjował minister Szymon Sęk-Szynkowski. Prezydent ocenił wówczas, że położona na stole propozycja grozi zanegowaniem jego wyłącznego uprawnienia do powoływania sędziów.

Uzasadniając swoją decyzję, prezydent podkreślił, że ustawa o Sądzie Najwyższym budzi poważne wątpliwości. To prawda; zarówno przeniesienie spraw dyscyplinarnych sędziów do Naczelnego Sądu Administracyjnego, jak i rozszerzenie prawa do tzw. testu niezależności są mocno dyskusyjne. Z politycznego punktu widzenia lepiej byłoby jednak wdrożyć nowe prawo i jednocześnie zachować możliwość jego unieważnienia przez TK, gdyby się okazało, że niesie one ze sobą chaos. Dziś TK zmuszony jest do szybkiego działania – o co apelował prezydent – a ponadto staje przed wyborem: albo nadać nowemu prawu sankcję konstytucyjności, albo zablokować na długo możliwość porozumienia z Unią. Zgodnie z porozumieniem z Komisją Europejską jakiekolwiek zmiany w ustawie o SN, także te wynikające z orzeczenia TK, mogą stać się podstawą do zerwania porozumienia.

Część komentatorów prawicowych (a także politycy Solidarnej Polski) uważa, że jakiekolwiek porozumienie z Komisją Europejską jest mirażem, do tego kosztownym. Nie można wykluczyć, że mają rację. Teraz słyszymy, że Bruksela nie chce pogodzić się z oczywistymi orzeczeniami naszego Trybunału Konstytucyjnego, który uznał wyższość polskiej konstytucji nad zapisami prawa unijnego. Komisja podważa też status sędziów Trybunału Konstytucyjnego. I grozi: „Polska ma teraz dwa miesiące na podjęcie działań niezbędnych do przestrzegania prawa UE, w przeciwnym razie Komisja może skierować sprawę do Trybunału Sprawiedliwości”. A później scenariusz już przećwiczony: werdykt na naszą niekorzyść, kary, zawieszenie części, a może i wszystkich funduszy unijnych. Obecne porozumienie nie zamknie więc naszych sporów z Komisją. Co więcej, nasze ustępstwa mogą ją zachęcać do kolejnych szantaży.

Krytycy linii ustępstw mają więc dużo racji, ale jednocześnie na ich argumenty można odpowiedzieć tak: czy Polska powinna pomagać Brukseli w dążeniu do czołowego zderzenia? Czy powinna iść na pełną konfrontację, mając świadomość, że politycznie zakończy się to klęską? Twarda postawa niczego nie załatwia, a jedynie, w pewien sposób, ułatwia Brukseli osiąganie kolejnych celów. Przekonanie, że unijne pieniądze są głównym motorem naszego rozwoju, zostało mocno wdrukowane w świadomość Polaków przez rządy ostatnich dwóch dekad (uczciwie mówiąc, także przez rządy prawicowe). Tymczasem Polska bogaci się dziś dzięki dostępowi do unijnego rynku, którą to szansę pracowicie wykorzystuje (mówi o tym niedawno opublikowany raport Polskiego Instytutu Ekonomicznego). W perspektywie paru miesięcy nie da się jednak przebudować społecznego przekonania o nadzwyczajnych korzyściach związanych z unijnymi pieniędzmi. Politycy aspirujący do zdobycia większości muszą ten element uwzględniać. Politycy szukający swojej szansy w elektoracie niszowym nie mają takich ograniczeń, ale jednocześnie nie są oni w stanie zapewnić obozowi niepodległościowemu władzy. Mogą być bezkompromisową opozycją i tylko opozycją.

Z drugiej strony, jeśli potwierdzą się doniesienia o kolejnych uderzeniach KE w polski wymiar sprawiedliwości, w tym także w Trybunał Konstytucyjny, PiS może nie mieć wyjścia i wydanie zasadniczej bitwy w czasie kampanii wyborczej będzie koniecznością. Politycy czasem muszą przyjąć scenariusz, od którego chcieli uciec. O zwycięstwo będzie jednak bardzo, bardzo trudno, zwłaszcza że gospodarczo będzie to ciężki rok. Pętle zaciskają się coraz bardziej i przed rządzącymi stają pytania, na które nie ma prostej odpowiedzi. Ale poddać się nie można, alternatywa jest bowiem fatalna.

Jacek Karnowski

Idziemy nr 08/2023