Na swoim miejscu

paź 8, 2023

Rozpoczętą 4 października pierwszą rzymską sesję XVI Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów trudno nazwać zwyczajną. Pierwszy raz z prawem głosu uczestniczą w niej bowiem wierni świeccy. Głównym celem spotkania nie jest wypracowanie jakiegoś dokumentu, ale wdrożenie synodalności jako sposobu funkcjonowania Kościoła na wszystkich szczeblach. Nowością jest także poprzedzenie tego spotkania wieloetapowymi konsultacjami synodalnymi na poziomie parafii, diecezji, krajów i kontynentów. Mimo to w Polsce synodowi najczęściej towarzyszy obojętność. Gratisowe dodatki synodalne, przygotowane wspólnie przez główne tygodniki katolickie i rozesłane w połowie września przez Caritas Polska, w wielu parafiach nie zostały nawet rozpakowane i udostępnione wiernym. To też o czymś świadczy.

W mniejszości pozostają ci, którzy mają swoje zdanie, wiążąc z synodem nadzieje lub obawy. Inna sprawa, czy ich prognozy są adekwatne do zadań i celów, dla których synod się zbiera. Bo przecież w zakresie jego kompetencji i celów nie mieści się zmiana doktryny, zwłaszcza w zakresie, w jakim wynika ona wprost z Biblii czy też została zdefiniowana w nieomylnym nauczaniu Kościoła. Żaden synod ani autoryzujący go papież nie może wprowadzić kapłaństwa kobiet, uznać związków homoseksualnych za małżeństwa ani orzec, że praktyki homoseksualne przestają być grzechem. Pytania do papieża Franciszka skierowane w tych sprawach przed synodem przez pięciu kardynałów z Robertem Sarahem na czele trzeba więc uznać za retoryczne. Zmianie może ulec to, co wynika z szeroko rozumianej kultury, w której wyraża się wiara. Nie zawsze papież był głową państwa, nie zawsze to on wyznaczał kandydatów na biskupów oraz nie zawsze i nie w każdej z katolickich wspólnot wymaga się bezżenności od kandydatów do kapłaństwa. Czy Kościół był przez to mniej święty?

Prawdziwe obawy mogą budzić wypowiedzi np. przewodniczącego Konferencji Episkopatu Niemiec bp. Georga Baetzinga, który chciałby zniesienia zakazu wyświęcania na kapłanów mężczyzn o skłonnościach homoseksualnych. Przez prawie tysiąc lat zakaz ten w Kościele formalnie nie istniał. Skutków tego doświadczamy – także w Polsce. Instrukcję w tej sprawie polecił przygotować dopiero św. Jan Paweł II, a podpisał ją w 2005 r. Benedykt XVI. Zawarte w niej stanowisko potwierdził w 2016 r. papież Franciszek. Nie jest to więc dogmat ani wielowiekowa tradycja Kościoła, ale odejście od tego zakazu byłoby nieporównanie większym ciosem w nauczanie moralne Kościoła i w sens kapłańskiego celibatu niż dopuszczenie do święceń żonatych mężczyzn po odpowiednim przygotowaniu, mających usamodzielnione dzieci i cieszących się dobrą opinią.

Niepokojące są także pomysły błogosławienia związków homoseksualnych czy tworzenia specjalnej przestrzeni w Kościele dla LGBTQ+. Czym innym jest bowiem wychodzenie Kościoła naprzeciw osobom mającym problemy ze swoją seksualnością, a czym innym afirmowanie sprzecznej z Biblią ideologii. Już samo wprowadzenie do dokumentów kościelnych nazewnictwa zaczerpniętego z antykościelnych ideologii jest niebezpieczne. Określenia „LGBTQ+” czy „inkluzywność” mogą być koniem trojańskim. W wielu instytucjach są już specjalni funkcjonariusze inkluzywności, mający dbać o interesy mniejszości seksualnych oraz o ich pozytywną obecność w mediach i kulturze. Czy tego chcemy w Kościele?

To, czego potrzebujemy, to pogłębienie i urzeczywistnienie nauczania Soboru Watykańskiego II o Kościele jako wspólnocie Ludu Bożego, w którym z Chrystusem w Duchu Świętym i między sobą jednoczą się świeccy i duchowieństwo z papieżem na czele. Taki Kościół i jego misja mają być przedmiotem naszej wspólnej troski i odpowiedzialności. Współodpowiedzialność zaś rodzi się na gruncie współdecydowania. Nie demokratycznego, ale synodalnego. Bo czy świeccy mogą być odpowiedzialni za zachowania i decyzje biskupów i księży, na które nie mają wpływu? Ci nie pozjadali przecież wszystkich rozumów, nie towarzyszy im z urzędu szczególne światło Ducha Świętego we wszystkich sprawach. Nie muszą być, jak mówił Benedykt XVI, specjalistami od polityki, ekonomii czy budownictwa. Nie są też bardziej niż inni predestynowani do świętości. Era Kościoła rozumianego jako zhierarchizowana korporacja duchowieństwa należy do feudalnego etapu historii. Czas się z tym pożegnać. Hierarchiczność musi oznaczać służebność! Na tym polega synodalne odklerykalizowanie Kościoła. Nie chodzi o marginalizację duchowieństwa, ale o to, żeby każdy zajął w Kościele swoje miejsce.

ks. Henryk Zieliński

Idziemy nr 41/2023