Do poniższej refleksji sprowokował mnie kard. Willem Eijk, prymas Holandii, który w wywiadzie dla KAI stwierdził: „Obecnie mamy doświadczenie narastania hiperindywidualizmu: począwszy od lat 60. XX w. w Holandii, a w innych krajach europejskich nastąpiło to później. Ale także ta kultura upadnie. Co będzie potem, nie wiemy, ale wówczas twórcza mniejszość chrześcijańska powinna być przygotowana, by wyjść na pole bitwy i przekonać innych, i chrystianizować nową kulturę, która nadejdzie”.
W pełni zgadzam się z ostatnimi dwoma zdaniami. Ale mam wątpliwości, czy najbardziej adekwatnym określeniem tego, co dzieje się dziś z ludźmi, jest pojęcie „hiperindywidualizm”. W słowniku języka polskiego PWN czytamy m.in., że indywidualizm to „poczucie niezależności i odrębności osobistej oraz dążenie do zachowania własnych poglądów”, „pogląd typowy dla liberalizmu, uznający pierwszeństwo potrzeb wolnych jednostek przed interesami państwa”.
Otóż pomimo tego, że panująca dziś ideologia lewicowo-liberalna deklaruje umiłowanie wolności i prawa do własnej opinii, ja dostrzegam raczej myślenie stadne, narzucane przez różne zorkiestrowane ośrodki. Co gorsza, opinie, które wyłamują się z głównego obiegu, są z całą zawziętością zwalczane. Preteksty do wprowadzania zamordyzmu ideologicznego są różne, ale najczęściej chodzi o to, że mający rzeczywiście własne zdanie nazywani są nienawistnikami, rasistami, homofobami, negacjonistami, faszystami itd. Wystarczy, by innym zamknąć usta.
To prawda, że nie brakuje ludzi, którzy nie patrzą poza czubek swojego nosa. W centrum stawiają własny interes. Ale właśnie dlatego nie chcą się wychylać. A jak już coś muszą powiedzieć, to recytują banały, uznane za słuszne przez panujące ideologie. Nie są indywidualistami, którzy odważnie głoszą to, co uważają za ważne i prawdziwe. Czasem bywa tak jak z owym akademikiem, który mówił i pisał, co trzeba, by szybko wdrapywać się po szczeblach kariery. Przy czym obiecywał sobie, że jak zostanie niezależnym profesorem, to będzie mówił, co naprawdę myśli. Tyle że jak już został profesorem, to zapomniał, co naprawdę myślał.
Mamy dość parszywą sytuację, w której postawy egoistyczne i narcystyczne łączą się z oportunistycznym przyjmowaniem podsuwanych przez „starszych i mądrzejszych” jedynie słusznych poglądów. Czy tzw. celebryci, którzy są znani z tego, że są znani, głoszą jakieś oryginalne, własne poglądy? Przecież zanim otworzą usta, wiadomo, co powiedzą. Bo gdyby mieli możliwości intelektualne i wystarczająco dużo odwagi, aby powiedzieć coś zdecydowanie innego, niż mówi się w głównym, liberalno-lewicowym nurcie, to przestaliby być celebrytami.
Teza, że żyjemy w czasach indywidualizmu, po części bierze się z rozwydrzenia seksualnego i rozmywania tożsamości płciowej. Nie ma jedynie dwóch płci, nie ma jedynie chłopaków i dziewczyn. Każdy może sobie wybrać, kim jest, wedle tego, co mu podsuwają ideolodzy kilkudziesięciu, a dziś praktycznie nieskończonej liczby płci. I nie chodzi tu o jakiś stabilny wybór, ale o nazywanie się jednego miesiąca Jasiem, drugiego Małgosią, a potem wymyślenie sobie jakiegoś neutralnego imienia. Czyż to nie jest indywidualizm? Moim zdaniem pozorny. Ma rację znajoma nauczycielka z Rzymu, która twierdzi, że bredzenie w duchu ideologii gender/LGBTQ zrobiło się wśród młodych nie tylko modne, ale także obowiązkowe, jeśli ktoś nie chce wypaść z głównego nurtu.
Można by powiedzieć, że mamy indywidualizm od pasa w dół, który tak naprawdę jest karykaturą indywidualizmu, a od pasa w górę mamy pranie mózgu jedynie słusznymi ideologiami, urawniłowkę, stadne myślenie. W tej sytuacji potrzeba nam idących pod prąd „indywidualistów”, którzy potrafią mądrze i odważnie bronić własnego zdania.
ks. Dariusz Kowalczyk, Idziemy.