Zbrojna napaść Rosji na Ukrainę przesłoniła prawie wszystko inne. Nawet wszechobecny dotąd koronawirus zszedł na drugi plan. Kiedy giną ludzie, niszczone są ich domy, szkoły, szpitale, wodociągi i wszystko, co konieczne do życia, trudno milczeć. (…)
Na tym tle oficjalne wystąpienie patriarchy Cyryla w minioną niedzielę brzmi jak zgrzyt wrót piekieł. Moskiewski dostojnik popiera agresję na Ukrainę, perorując o ochronie jej mieszkańców przed… paradami gejów! Rosjanie tak mają, że wciąż muszą „brać kogoś w obronę”. Dopuszczając się rzezi warszawskiej Pragi, paląc klasztory i gwałcąc zakonnice „brali w obronę Polskę przed jakobinami”. Nie inaczej było w latach 1920 i 1939. Z niepokojem czekam na stanowisko Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego w tej sprawie. Będzie to sprawdzian czegoś więcej niż tylko jego faktycznej autokefalii, bo Cyryl swoim wystąpieniem kompromituje całe chrześcijaństwo.
Puszczonej w ruch rosyjskiej machiny wojennej nie da się łatwo zatrzymać. Może to zrobić już tylko Bóg, jeśli analogicznie do Cudu nad Wisłą w 1920 r. sprawi tym razem Cud nad Dnieprem. Nie przestawajmy się o to modlić i pościć. Ukraina, podobnie jak Polska przed stu laty, walczy bowiem nie tylko o swoją wolność, ale także o wolność całej Europy. Zachód, który jest gwarantem naszego bezpieczeństwa (USA, Wielka Brytania i Rosja były także gwarantami bezpieczeństwa Ukrainy), jest egoistyczny i niepozbierany. Sankcje na rosyjskie banki i inne biznesy pełne są dziur i wyjątków. Europejczycy dalej chcą kupować rosyjski gaz i ropę. Wiele zachodnich firm, mimo sankcji, nie ma zamiaru wycofać się z Rosji. Także wśród zachodnich polityków brakuje konsekwentnego stanowiska, że z ludźmi odpowiedzialnymi za zbrodnie wojenne i grożącymi światu bombą atomową żaden szanujący się przywódca rozmawiać nie będzie. Bo z terrorystami się nie rozmawia. Rosjanie muszą to usłyszeć, że Putin jest i będzie dla nich ciężarem niezależnie od wyniku tej wojny.
W naszych uwarunkowaniach geopolitycznych musimy jednak uważać, żeby nie wysforować się za bardzo do przodu i nie zostać na spalonym. Zależy nam na niepodległości Ukrainy i powinniśmy udzielać jej wsparcia. Róbmy jednak, co się da, aby trzecia wojna światowa, która – jak stwierdził papież Franciszek – już się toczy, tylko w kawałkach, nie przerodziła się w taki konflikt zbrojny, który toczyłby się głównie na naszych ziemiach. Jesteśmy zobowiązani zaopiekować się już ponad półtora milionem uchodźców z Ukrainy, mając świadomość, że niebawem przyjdą kolejni, że pozostaną z nami co najmniej kilka miesięcy, a może i lat. Dlatego – doceniając szlachetne porywy serc wielu Polaków, którymi zadziwiamy świat – trzeba pomyśleć o długoterminowej strategii. Bez niej gościnność zmieni się w zmęczenie, a serdeczność w niechęć.
Nie chcę gasić entuzjazmu tych, którzy przyjmują uchodźców w swoich mieszkaniach. To bardzo ewangeliczne. Pytanie tylko, na jak długo? Może warto pomyśleć o znajdowaniu i opłacaniu uchodźcom przez jakiś czas mieszkań na wynajem? Jest ich trochę w Polsce. W większości przybywają do nas matki z dziećmi i wiele z nich nie może podjąć pracy zarobkowej. Ale tym, które mogą, trzeba to ułatwić. Dobrze, że rząd chce traktować ukraińskich uchodźców w systemie opieki zdrowotnej, świadczeń socjalnych i w dostępie do placówek oświaty tak samo jak własnych obywateli, ale wiadomo, że ten system już przed napływem uchodźców był niewydolny i bez wsparcia także ze strony międzynarodowych organizacji i funduszy może sobie nie poradzić. Czy nie trzeba o to wsparcie poprosić?
Nie patrzmy na uchodźców jako na tych, którzy mieliby uratować naszą demografię. Nie usiłujmy ich polonizować, nie podkradajmy Ukrainie jej obywateli. Nie przyczyniajmy się także do tworzenia w Polsce mniejszości ukraińskiej, bo to może być kiedyś zarzewiem niepotrzebnych konfliktów. Tylko tym, którzy sami chcą być Polakami, możemy to ułatwić.
Pomagajmy z sercem, ale i z głową. ks. Henryk Zieliński