Diabeł się niecierpliwi. A zatem lewicowo-liberalna rewolucja przyśpiesza, by zbudować nowy, lepszy świat. W tym nowym świecie nie powinno być Bożego Narodzenia. Zupełnie jak w Narnii, gdzie Biała Czarownica sprawiła, że bożonarodzeniowe święta nigdy nie nadchodziły. To znaczy świętować można, ale tak raczej neutralnie, nie wspominając o Bożym Narodzeniu, żeby różnym białym czarownicom nie przypominać o rzeczach dla nich przykrych. A narodziny Dziecięcia, Boga wcielonego, są dla czarownic – jak wiadomo – bardzo przykre.
Wysocy urzędnicy i wysokie urzędniczki Unii Europejskiej podjęli ostatnio kolejną próbę wymazania Bożego Narodzenia z historii i tożsamości Europy. Wydali dokument wewnętrzny, żeby w oficjalnej komunikacji nie robić żadnych odniesień do świąt chrześcijańskich, a nawet żeby unikać imion kojarzących się ze znanymi świętymi katolickimi. Po protestach płynących z różnych stron dokument wycofano, że niby trzeba go dopracować, bo nie w pełni odpowiada standardom. Dopracowanie będzie zapewne polegać na większej dawce jeszcze bardziej pokrętnej ideologii.
Oczywiście nikt nie atakuje wprost chrześcijaństwa, a w tym szczególnie znienawidzonego przez złego ducha katolicyzmu. Lewicowi ideolodzy deklarują, że chodzi o „komunikację inkluzywną”, czyli „niewykluczającą”. A mówienie o BOŻYM Narodzeniu miałoby być – ich zdaniem – wykluczające. A zatem mamy ten sam obłudny bełkot co zawsze: tolerancja, mniejszości, otwartość. Tyle że w rzeczywistości to nie żadna otwartość, lecz chrystofobiczna ideologia. Jednym z jej nurtów jest „woke”, „kultura przebudzonych” – czyli tych, którzy czują i wiedzą lepiej, gdzie czai się dyskryminacja i niesprawiedliwość społeczna.
Stara sowiecka komuna też miała swoich „woke”, choć oczywiście tak to się wówczas nie nazywało. Ale sens był ten sam. Chodziło o uświadomionych klasowo i przebudzonych do rewolucyjnej walki z wyzyskiwaczami, których wskazała partia na czele z jej wodzem. Burżuj, kułak, kapitalista nie byli w stanie zrozumieć wymogów wykuwania nowej, lepszej rzeczywistości. Trzeba ich było zlikwidować. Ci, którzy wymyślili w UE antychrześcijańskie, w tym antybożonarodzeniowe regulacje, przycichli. Ale to nie znaczy, że przyznali się do błędu. Wręcz przeciwnie! Tym bardziej uważają się za „woke”, którzy jednak tymczasowo nie mogą wprowadzić świetlanych projektów, bo – ich zdaniem – wciąż jest w Europie za dużo ludzi nieuświadomionych i w związku z tym politycznie niepoprawnych.
Cała ta gadka, by nie używać wyrażenia „Boże Narodzenie”, wydaje się nielogiczna. Przecież budowanie społeczeństwa tolerancyjnego nie może polegać na wycinaniu wyrażeń typowych dla różnych religii, ale właśnie na ich tolerowaniu w przestrzeni publicznej. Osoba, która nie podziela chrześcijańskiej wiary, nie jest tolerancyjna, kiedy na słowa „Boże Narodzenie” reaguje pianą na ustach i obrażaniem się. Tak samo jak nie byłby tolerancyjny chrześcijanin, który wrzeszczałby, aby nie wypowiadać przy nim słów „ramadan” lub „Chanuka”. Normalny niewierzący nie podziela chrześcijańskiej wiary we Wcielenie, ale rozumie, że „Boże Narodzenie” niesie w sobie także przesłanie ponadreligijne. Nie boi się więc zaśpiewać kolędy. Tak samo myślą rozumni wyznawcy innych religii. Tyle że dla neomarksistów tolerancja nie znaczy tego samego, co dla zdroworozsądkowo myślących ludzi. Dla nich tolerancja oznacza wspieranie wszystkiego, co lewicowe i lewackie, a zwalczanie tego, co – ich zdaniem – prawicowe, konserwatywne, chrześcijańskie. To tolerancja Białej Czarownicy, która oczywiście jest nietolerancją.
W sierpniu 1976 r. kard. Karol Wojtyła, odwiedzając Stany Zjednoczone, wypowiedział tajemniczą diagnozę: „Stoimy dziś w obliczu największej konfrontacji, jaką kiedykolwiek przeżyła ludzkość. Nie przypuszczam, by szerokie kręgi społeczeństwa amerykańskiego ani najszersze kręgi wspólnot chrześcijańskich zdawały sobie z tego w pełni sprawę. Stoimy w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem a anty-Kościołem, Ewangelią a jej zaprzeczeniem”. To prorocze słowa, których sens odsłania się dziś bardziej niż w latach siedemdziesiątych. Apokaliptyczny Smok, który chce pożreć Dziecię, wie, że „mało ma czasu” (Ap 12, 12). Tym bardziej mobilizuje swoje sługi, by pod różnymi zakłamanymi sztandarami walczyć z Tym, który był, który jest i który przychodzi, i z Jego Kościołem. A zatem czuwajmy! ks. Henryk Zieliński