Przegłosowanie prezydenckiego projektu ustawy o Sądzie Najwyższym – nieco zmienionego przez PiS i Solidarną Polskę – to bardzo dobra wiadomość. Po pierwsze, rządząca koalicja pokonała trudny zakręt, który mógł się skończyć wojną wewnętrzną i przyspieszonymi wyborami. Po drugie, jest szansa, że otrzymamy należne nam pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy. Piszę „szansa”, ponieważ wielu – i w Polsce, i w Unii – chciałoby storpedować porozumienie Warszawy z Brukselą.
Nie miejmy złudzeń: gdyby nie rosyjska agresja na Ukrainę, nasz kraj tych pieniędzy nie zobaczyłby aż do chwili, gdy władzę znów objęłaby PO lub jakaś jej mutacja. Rola, którą odgrywamy w niesieniu pomocy napadniętemu sąsiadowi, gościnne przyjęcie milionów uchodźców i wreszcie moralne i psychologiczne osłabienie Niemiec pozwoliły nam złapać trochę oddechu i zmiękczyły stanowisko Komisji Europejskiej, zwłaszcza jej szefowej. Ursula von der Leyen prowadzi dość subtelną grę, bo lewicowi i liberalni radykałowie chcieliby rzucić Polskę na kolana. Tego samego domaga się także Polska opozycja. Słusznie zwrócono uwagę na niedawną wypowiedź Rafała Trzaskowskiego, w której prezydent Warszawy i być może przyszły szef PO stwierdził, że po rozmowie z von der Leyen „jest dobrej myśli” i sądzi, że Komisja Europejska będzie stawiała Polsce kolejne warunki, które będą musiały zostać spełnione, zanim pieniądze popłyną do Polski. Sądzę, że szefowa KE każdemu rozmówcy przedstawia nieco inne stanowisko.
Kompromis zawarty między Polską a Brukselą jest dla naszego kraju z jednej strony gorzką pigułką, bo narzucono nam rozwiązania w sferze dotąd pozostającej w gestii państw członkowskich, z drugiej jest także naszym sukcesem. Na początku negocjacji Komisja Europejska chciała zmian obejmujących właściwie cały wymiar sprawiedliwości. Interesem naszego kraju było ograniczenie zmian do dwóch orzeczeń TSUE z 14 i 15 lipca ubiegłego roku. I do tego udało się doprowadzić. Polska zobowiązała się do tego, co i tak musiałaby wykonać. W rezultacie i Krajowa Rada Sądownictwa, i Trybunał Konstytucyjny działają po staremu. KE nie udało się także narzucić Polsce koncepcji, by zawieszonych sędziów przywrócić ustawą. Następczyni Izby Dyscyplinarnej, czyli Izba Odpowiedzialności Zawodowej, przejmie dorobek poprzedniczki, a sędziowie zawieszeni będą mogli wnioskować o ponowne rozpatrzenie ich spraw. Zapewne z sukcesem, bo Izba Odpowiedzialności Zawodowej na pewno będzie mniej stanowcza niż Izba Dyscyplinarna. Choćby dlatego, że jej członkowie będą losowani z całego składu Sądu Najwyższego.
Polscy negocjatorzy podkreślają, że mamy wreszcie szansę wyjść z roli „chłopca do bicia” w Unii. Zwracają przy tym uwagę, że naszym błędem było zaniedbanie komunikacji. „Brakowało rozmowy o tym, co robiliśmy przez ostatnie pięć lat. Nie chodzi o tłumaczenie, ale o wyjaśnienie. Organizacje sędziowskie były w stanie wcisnąć im wszystko, co chciały, nie było innej narracji. Byłem w szoku, że musiałem dementować fałszywą wizję, którą mają w głowach. Gdybyśmy więcej mówili, te narracje przynajmniej by się równoważyły” – tłumaczy osoba zaangażowana w rozmowy. To ważna lekcja na przyszłość, choć należy też uważać, by nie wyrobić sobie nawyku konsultowania spraw, których konsultować się nie powinno. Oznaczałoby to przecież podległość. Jednocześnie nie można mieć złudzeń: relacje Komisji Europejskiej i całej Unii z Warszawą będą napięte dopóty, dopóki będzie rządziła Zjednoczona Prawica.
Na horyzoncie są kolejne boje. Unijna konferencja „W sprawie przyszłości Europy”, formalnie otwarty i szczery dialog z obywatelami wspólnoty, nikogo chyba nie zaskoczyła. Jej finałem jest wezwanie do jeszcze ściślejszej integracji, włącznie z rezygnacją z zasady jednomyślności w tych obszarach, w których jeszcze obowiązuje. Koncepcję tę wsparli zarówno Ursula von der Leyen, jak i prezydent Francji Emmanuel Macron. Oznaczałoby to powstanie imperium Niemiec i Francji, a słabsze kraje straciłyby ostatnią istotną broń, którą mają w swoim arsenale. I tak niezmiernie rzadko ją stosują, ale przynajmniej potencjalnie mogą jej użyć. Na szczęście propozycja rezygnacji z weta spotkała się ze sprzeciwem aż trzynastu krajów członkowskich, które we wspólnym oświadczeniu podkreśliły, że taka zmiana stworzyłaby zupełnie inną organizację państw niż obecna Unia Europejska. Oświadczenie to podpisały, w kolejności alfabetycznej: Bułgaria, Chorwacja, Czechy, Dania, Estonia, Finlandia, Litwa, Łotwa, Malta, Polska, Rumunia, Słowenia i Szwecja. Jest więc nadzieja, że pomysł upadnie. Jeśli nie, Polska będzie musiała zrobić wszystko, by go zablokować. To naprawdę będzie wybór: weto albo śmierć.